BLOGOcalić tradycję - skanseny

Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu. Słów parę o płotach, witkach i sztachetach

skansen ciechanowiec, muzeum rolnictwa, płot

   Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu zostało założone w 1962r. na terenie zespołu pałacowo-parkowego otaczającego dawną posiadłość rodziny Starzeńskich. W skład muzeum wchodzi jedenaście działów: Etnograficzny, Historyczny, Budownictwa Wiejskiego, Techniki Rolniczej, Historii Uprawy Roślin i Hodowli Zwierząt, Tradycji Zielarskich, Sztuki, Weterynarii, Promocji, Zbiorów oraz Biblioteka. To co wyróżnia muzeum na tle podobnych obiektów w kraju to niesamowita ilość eksponatów, przedstawiona w zróżnicowanych tematycznie przestrzeniach wystawienniczych. Ilość zgromadzonych zabytków – od drobnych przedmiotów związanych z weterynarią, przez duże maszyny rolnicze napędzane silnikami parowymi, aż po obiekty architektury drewnianej – jest dosłownie ogromna. 

Do tej pory celowo nie użyłam słowa “skansen”, ponieważ park etnograficzny jest składową naprawdę potężnego obiektu muzealnego i warto to mieć na uwadze planując wycieczkę. Na zwiedzanie muzeum poświęciłam jeden dzień, a na dokładnie zapoznanie się z eksponatami potrzebowałabym dwóch, a może nawet trzech dni. Dodam również, że muzeum posiada kilka obiektów poza granicami dawnego kompleksu pałacowego i są to: młyn z zagrodą, szkoła oraz wiatrak, położone na terenie trzech różnych gmin (Boguty-Pianki, Szepietowo i Ciechanowiec). 

    Patronem muzeum jest pochodzący z Ciechanowca ksiądz Krzysztof Kluk, osiemnastowieczny duchowny – postać wyjątkowo doceniana w świecie współczesnych przyrodników. Był autorem wielu dzieł z zakresu zoologii, weterynarii, rolnictwa, botaniki oraz zielarstwa, w tym szczególnie cenionego “Dykcyonarza roślinnego…”, opisującego ponad tysiąc pięćset gatunków roślin. Swoją działalność naukową prowadził na terenie Podlasia i Mazowsza. Tak więc nikogo nie powinien zadziwić kierunek rozwoju ciechanowieckiego muzeum.

Na terenie Muzeum znajdziemy ogromną kolekcję roślin użytkowych. Bardzo dużo jest gatunków o zastosowaniu medycznym, oraz tych, którym przypisywano znaczenie magiczne. Nie brakuje również roślin o znaczeniu spożywczym.  Niestety, na dokładne zwiedzenie tej części obiektu zabrakło mi czasu… Co nakłania mnie do powrotu i ponownego zwiedzania. 

W tym wpisie postaram się skupić na skansenowej części muzeum. A i tu jest na co popatrzeć, ponieważ skansen opiekuje się 43 zabytkowymi perłami architektury drewnianej. Poza budynkami mieszkalnymi i gospodarczymi można podziwiać między innymi dwór ziemiański, młyn wodny, kościół i wikarówkę czy gajówkę.

Położony na brzegu dużego stawu młyn robi niesamowite wrażenie. Świetnie komponuje się z otaczającym krajobrazem. Co ciekawe – nie w każdym skansenie młyny wodne znajdują się w pobliżu stawów czy cieków wodnych. Nie zawsze pozwalają na to warunki i często przenosi się młyny na ubocza niecek lub rowów, imitujących zbiorniki wodne. 

    Wszystkie zabytki architektury otacza imponująca wręcz ilość zieleni. Przyznaję, że ciężko było mi się skupić i dopiero po jakimś czasie zwróciłam uwagę na specyfikę nasadzeń przy wiejskich chatach. W każdym ogródku dominowały gatunki jednoroczne, dwuletnie i krótkowieczne. Bylin oraz krzewinek było bardzo mało. To ciekawe zestawienie, ponieważ właśnie tak wyglądały pierwsze reprezentacyjne ogrody na polskich wsiach. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak wygląda coroczne uzupełnianie nasadzeń. O ile roślinność nie ulega samodzielnemu wysiewowi. Trochę w to wątpię, ponieważ pod kwietną poduchą nie wypatrzyłam wielu chwastów i traw, a przecież to one są pierwsze w kolejce do współegzystowania w niepielęgnowanym (w pojęciu klasycznym) ogrodzie.

Na fotografiach łanów rudbekii dwubarwnej możecie zobaczyć kosmosy podwójnie pierzaste, aksamitki oraz  strzeliste kwiatostany malw ogrodowych i dziewann kutnerowatych.  Gdzieniegdzie wybijają się byliny: floksy wiechowate, liliowce rdzawe, rudbekie nagie ‘Golden Glow’ (pot. “złota kula”), różnogatunkowe astry jesienne ( “marcinki”), miechunki (“lampiony”), wysokie dzielżany ogrodowe, kosaćce bródkowe czy piwonie. A w cieniu – funkie, barwinki i bodziszki. Da się też czasem wyłapać (wymagające wykopywania na zimę) dalie i mieczyki. 

Skansen oczywiście jest też bogaty w obiekty małej architektury. I klasycznie, są to – studnie, żurawie, kieraty, ule pszczele i inne miłe oku eksponaty użytkowe (w tym najpiękniejsza sławojka na świecie!). Jednak nacisk położę na… płoty. Chyba w żadnym parku etnograficznym nie spotkałam się z tak dużą różnorodnością ogrodzeń. Uznałam to za doskonały pretekst do rozwinięcia tematu, który do tej pory na swoim blogu poruszałam dość nieszczegółowo. 

    Zacznę więc od początku. Zupełnie jak współcześnie, potrzeba grodzenia się wynika z zapewnienia bezpieczeństwa sobie i swojej własności. Ogrodzenie stanowi barierę, trudną do pokonania dla zwierząt oraz ludzi. Płoty świadczą o prawach do własności gruntu. Dzielą przestrzenie na strefy funkcjonalne. Czasem są wiatrochronami i podporami dla roślin. A od kiedy estetyka zaczęła wkradać się przez uchylone bramy i bramki podwórzy… płoty stały się dekoracją, świadczącą o guście i statusie gospodarza. W tych kwestiach absolutnie nic się nie zmieniło. Przekształciło się jednak współczesne podejście do grodzenia wiejskich rezydencji. 

W sposób dość klarowny podchodzi się do ogradzania domów utrzymanych w stylistyce współczesnej. Ale to co dzieje się wokół tradycyjnych budynków drewnianych często jeży włos na głowie. Wsparte na murowanych, ciężkich wizualnie (fizycznie zapewne też) słupach ogrodzenia z metalowymi przęsłami, siatki ogrodzeniowe czy lamelowe panele to nieodpowiednie sposoby na zaprezentowanie frontowej granicy swojej wiejskiej rezydencji. Oczywiście pomijając sytuacje, w których wyznacznikiem doboru ogrodzeń były możliwości finansowe. Budując dom nawiązujący do lokalnej architektury bądź remontując dom tradycyjny warto przyjrzeć się dawnym, charakterystycznym dla krajobrazu lokalnego rozwiązaniom. 

Najprostszymi ogrodzeniami są te żerdziowe, utworzone z poziomych, nieociosanych pni drzew bądź ich połówek. Spotyka się je na pastwiskach, łąkach, miedzach pól oraz wokół położonych na skrajach posesji sadów. Ich zadaniem jest zabezpieczenie i ochrona dużych zwierząt gospodarskich przed ucieczką oraz zabezpieczenie upraw przed szkodami spowodowanymi wtargnięciem dzikiej zwierzyny. Pozostałością wielu ogrodzeń żerdziowych są charakterystyczne dla nizin Polski szpalery nisko ogłowionych wierzb – drzew wyrosłych z ukorzenionych w ziemi pionowych słupków (żywokołów).

Ogrodzenia utworzone z trzech rzędów żerdzi chętnie przeplatano pionowymi gałązkami. Utworzone w ten sposób nazywano “płotem”, słowem wywodzącym się od czasownika “pleść”. Było ono wytrzymałe i bardzo szczelne, dzięki czemu nadawało się do grodzenia domostw. Zapewniało bezpieczeństwo mieszkańcom oraz wszystkim hodowanym zwierzętom gospodarskim. Poza tym było tanie i bardzo proste w wykonaniu. Żerdzie przeplatano też cienkimi, odłupanymi  płatami drewna, tworząc dranki (ogrodzenia dranicowe) popularne głównie na południu kraju. 

Inną wariacją takiej przegrody plecionej było ogrodzenie z witek wyplecionych pomiędzy gęsto wbitymi, pionowymi kołkami. Kołki niestety szybko przegniwały. Taki płot był niestety mniej stabilny, a co za tym idzie niższy i pełniący głównie funkcję dekoracyjną; odgradzał roślinność przedogródka lub ogrodu przyokiennego od gumna. Mimo wad, te urokliwe ogrodzenia były bardzo popularne. Ogrodzenia z plecionych gęsto witek nazywano pletniakami oraz płotami z balastu (woj. podlaskie). Jeśli znacie inne nazwy regionalne – podajcie je proszę w komentarzu pod wpisem! 🙂

Ogrody ozdobne, przedogródki i klomby chętnie ogradzano niskimi płotkami z łukowato wygiętych witek (wierzb, leszczyny, jałowca świerka bądź modrzewia wykonywano też niskie). Na takie niskie płotki możemy się natknąć przeglądając ryciny przedstawiające drobnoszlacheckie dwory. Oczywiście na uwagę zasługują ogrodzenia z żywych roślin. Są to różnego rodzaju wariacje pletniaków wspartych na żywokołach oraz ogrodzenia z ukorzenionych, wierzbowych kratownic. Te ostatnie nie były popularne w zagrodach chłopskich; wzmianki o nich pojawiają się w opisach dworskich ogrodów (Jankowski E. “Ogród przy dworze wiejskim”, Warszawa 1888r.). I to także w ogrodach dworskich znajdowały się żywopłoty i obwódki strzyżone (z buka, grabu, świerka, cisa lub w zamożniejszych rezydencjach – bukszpanu). Na wsiach częściej sadzono nieformowane żywopłoty o charakterze obronnym, utworzone z rodzimych, ciernistych i kolczastych gatunków (dzikie śliwy, grusze, głogi, róże). 

Obecnie krajobraz wsi kojarzony jest z płotami drewnianymi, sztachetowymi. Pierwsze sztachety wykonywano z prostych, grubych gałęzi (lub ich połówek), przywiązanych lub przybitych do przęseł. Bardziej pracochłonną, a co za tym idzie, droższą wersją ogrodzenia było to ze sztachet ciętych i łupanych. 

Sztachety z desek równych, o tej samej szerokości były masowo produkowane w tartakach zasilanych energią wodną, parową lub z czasem – elektryczną. Oczywiście mechanizacja nie wykluczała domowej produkcji estetycznych sztachet przy użyciu pił ręcznych.  Jednak to dopiero w wieku dwudziestym, wraz z rozwojem technologii, sztachety na dobre zagościły w krajobrazie polskich wsi. Sposób ich wykończenia zależał od finezji właściciela. Te najpopularniejsze miały ząbki. A te bardziej wymyślne dodatkowe otwory i łukowate wycięcia. Ogrodzenia wspierano na słupach drewnianych (metalowe i betonowe upowszechniły się po drugiej wojnie światowej). Dolą część słupa opalano, zabezpieczano smołą lub pozostawiano surową. 

Mury – kamienne i ceglane – rzadko otaczały budynki architektury drewnianej. Jak już, to towarzyszyły obiektom reprezentacyjnym, sakralnym i militarnym. Przykładowo – grodzono nimi dwory, pałace, kościoły, cmentarze czy koszary. Oczywiście sprawa miała się inaczej na terenach o dużej dostępności materiału (tereny górskie, podgórskie oraz wszędzie tam, gdzie lodowiec zapomniał zabrać ze sobą głazy), a także w regionach, w których dominuje architektura poniemiecka. 

Osoby bardzo zamożne mogły sobie pozwolić na ogrodzenia metalowe (np. odlewane, żeliwne). Na tereny polskich wsi wkroczyły dopiero w okresie PRL. I były to wszystkim nam znane płoty z wygiętych, metalowych prętów zbrojeniowych oraz ażurowe parkany z… odpadów poprodukcyjnych. Przyznam, że nawet ja posiadam kilka metrów ogrodzenia z dziurkami po kształtkach, z lokalnego zakładu produkcji maszyn (i jak czarnobiałostocka legenda głosi, nie tylko maszyn rolnych… 😉 ). Tego typu ogrodzenia są tak popularne, że być może za lat pięćdziesiąt będzie można uznać je za tradycyjne 😉 Poniżej dwa zdjęcia z mojej posesji. Jeszcze przed rozbiórką ogrodzeń. Zostaną one wymienione na płoty drewniane ze wzorem w  górnej części sztachety.

Czerwona paproć blog ogrodniczy Podlasie

 Przetrwanie tradycyjnej architektury, małej i dużej, leży w rękach nie muzeów, nie skansenów, a naszych. Każda podjęta decyzja ma odbicie w kształtowaniu wspólnego, otaczającego nas krajobrazu. Na to, jakie wyobrażenia o tradycyjnej wsi zostaną przekazane następnemu pokoleniu, wpłyną nie opowieści o ogrodach i domach dziadków, a wszystkie, nawet najdrobniejsze detale zdobiące nasze posesje. Choćby tak maleńkie, jak czubki sztachet drewnianych płotów.

Wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
J. Orłowska-Rogalska 

One thought on “Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu. Słów parę o płotach, witkach i sztachetach

  1. Znakomity artykuł! Dziękuję! Ja mam wokół działki ogrodzenie leśne, a od frontu z drucianych paneli, ale chata nie jest drewniana, tylko ceglana i jakoś to wygląda. Natomiast ogrodzenia wewnętrzne – do sadu, warzywnika, na łąkę… o, tam na pewno zrobimy drewniane, już tniemy sztachety. Dzięki za inspirację!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *