Znacie takie miejsca, szczere i prawdziwe w swoim wyglądzie? Niekomercyjne i kradnące serce po pierwszym spojrzeniu? Takie właśnie są Solniki, położone parę kilometrów od Zabłudowa. Zdążyłam się już całkiem nieźle zapoznać z tamtymi okolicami, ale z Solnikami jakoś nigdy nie było mi po drodze. Poznałam je bliżej dzięki siostrze. Mimo, że mocno narzekam na brak wolnego czasu, sezon projektowy nie zwalnia, to udało się wyrwać na jedno przedpołudnie za miasto. I warto było! W tym roku bardzo chciałam sfotografować Podlasie w późnowiosennej odsłonie, w pełni kwitnienia lilaków. Lilaków – krzewów, które większość osób mylnie nazywa “bzami”. I już powątpiewałam że mi się uda, a tu taka niespodzianka! Nigdy nie widziałam wsi tak “pochłoniętej” przez lilaki jak Solniki. Te rośliny rosły wszędzie i były naprawdę potężne! Po powrocie o domu dalej czułam ich intensywny, wręcz odurzający zapach.
Solniki, podobnie jak opisane wcześniej Soce cechują się bogato zdobioną architekturą drewnianą, charakterystyczną dla tej części Podlasia. Więcej na temat genezy zdobnictwa tych okolic znajdziecie w poście tutaj.
Poniżej widzicie płot z balastu, czyli utworzone z gałęzi ogrodzenie. Takie ogrodzenia były wyplatane zarówno w poziomie, jak i w pionie. Jeśli wydaje się Wam, że to nietrwałe rozwiązanie – jesteście w błędzie. Co prawda taki płot szybko pokrywa się “patyną”, czyli spękaniami, mchem i porostami, ale jest niezwykle trwały. Wykonywano go najczęściej z gałęzi wierzbowych lub leszczynowych. Świeże są bardzo elastyczne i łatwo dają się przeplatać, jednak po wyschnięciu stanowią bardzo sztywną i trwałą konstrukcję. Takie ogrodzenia już prawie nie istnieją. Niektórzy miłośnicy wiejskich ogrodów wyplatają je na nowo, ale “oryginałów” nigdzie w moich terenach (północno-zachodnia część Puszczy Knyszyńskiej) nie widziałam. Za to w okolicach Soc, Zabłudowa i Białowieży – już tak. Mimo wszystko to bardzo rzadki widok.
Wszystkie lilaki, za wyjątkiem czterech okazów miały kolor bladoróżowy. Zakwitły nieco wcześniej niż “rasowe” odmiany widoczne w niektórych solnickich ogrodach. Ich kwiaty były skromne, drobne, niepełne, zebrane w luźne, stożkowe kwiatostany. Nie wiem ich wygląd czy to wina wieku, braku przycinania, siedliska czy po prostu cecha osobnicza. Tak czy inaczej w dużej (a raczej ogromnej) grupie robią niesamowite wrażenie.
Spora część gospodarstw w Solnikach jest opuszczona, a stojące w ich obrębie budynki powoli popadają w ruinę. Większości tych budynków już nie da się uratować. Z drugiej strony opuszczone chaty dodają wsi autentyczności. Porzucone domy i stodoły zachowały swój pierwotny charakter.
Warto przyjrzeć się domowi z poniższego zdjęcia. Nagie, nieokryte szalówką bale nie zostały oheblowane. W narożnikach ścian bale ostrugano i połączono tworząc wzór zwany jaskółczym ogonem, charakterystyczny dla konstrukcji zrębowych.
W następnym budynku zastosowano nowsze rozwiązanie. Bal ma prostokątny przekrój, jest też krótszy. Obok okna znajduje się pionowy element – łątka. Służy ona łączeniu bali poziomych, nazywanych w tym przypadku sumikami. Ściany połączono klasycznie, zazębiając bale jaskółczym ogonem. Technologia sumikowo-łątkowa pozwoliła na wykorzystanie krótszych – a co za tym idzie – bardziej dostępnych fragmentów pni drzew. Niestety ma też swoje minusy; słabo posadowione, osiadające z wiekiem fundamenty nieraz doprowadzają do obsuwania się sumików i uszkadzania konstrukcji.
Ten dom miał więcej szczęścia. Przetrwał zawieruchę czasu. Posiada sporo zdobień – wycinankę rozdzielającą tafle szalówki w szczycie, malowane okiennice i ozdobne listwy w narożach. Zwróćcie uwagę na ilość detali w tym ostatnim elemencie i pamiętajcie, że wykonano je przy użyciu manualnych narzędzi. Bardzo spodobała mi się “zębatka” 🙂 . Zastosowane w montażu ornamentów gwoździe, w przeciwieństwie do współczesnych wkrętów, pozwalają na swobodną pracę drewna i nie doprowadzają do spękań. Dom ten posiada też w pełni drewniany okapnik. Budynki zmodernizowane mają ten element pokryty dachówką lub blachą. Podczas prac remontowych zastępuje się drewniane wiatrownice (deski zabezpieczające granicę poszycia dachowego w szczycie) metalowymi wykończeniami. Na szczęście liczba budynków zamieszkałych przewyższa ilość tych opuszczonych. Mimo utraty niektórych detali wyremontowane domy zachowały swoją duszę i wciąż prezentują się znakomicie. Ich charakter bardzo pozytywnie wpływa na krajobraz wsi. Zwłaszcza, że budynki stoją w “dwuszeregu” , charakterystycznym dla ulicówek.
Ktoś kiedyś z tego okna wyglądał, a teraz zerka z niego dzika śliwa. Musiała bardzo ładnie prezentować się miesiąc temu, pokryta białym kwieciem. Jak wywiana z okna firanka.
Podlasie nie słynie z wiejskiej architektury murowanej. Zwłaszcza murowanej z wyłącznie czerwonej cegły. W tej części Polski stosowano bardziej dostępną cegłę ugrową (coś jakby jasnożółtą 😉 ), uzupełniając ją czasem cegłą czerwoną. Oba kolory cegieł stosowano w detalach naprzemiennie, tworząc kolorystyczne wzory. A tutaj niespodzianka – budynek wykonany w całości z cegły czerwonej. Nie jest to jakiś super wyjątek, ale jednak mocno wyróżnia się wśród drewnianych budynków.
Kawałek dalej ktoś oparł stary, przydrożny krzyż o pień jesionu. Ciekawe czy to przypadek – może tak, biorąc pod uwagę, że drzewo jest o wiele młodsze od krzyża.
Maj to czas, w którym ogrody wiejskie budzą się do życia. Jak dla mnie to początek sezonu na zaglądanie komuś przez płot. Pióropuszniki strusie powoli rozwijają swoje olbrzymie, pierzaste liście. U kogoś innego w ogrodzie kwitną konwalie. Ku niebu wyciągają się floksy i lilie. Niedługo zakwitną i w pełni zaprezentują urok tradycyjnego przedogródka.
Późną wiosną kwitnie miesiącznica dwuletnia. Lub roczna, chociaż ta zamienna nazwa kłamie co do cyklu rozwoju tej rośliny. Ostatnie miesiącznice jeszcze kwitną, a pozostałe zaczynają zawiązywać płaskie i przeźroczyste owoce. Dojrzałe zaschną, zmieniając barwę na beżowoszarą. To im miesiącznica zawdzięcza swoją nazwę zwyczajową – srebrniki Judasza. Ta niewymagająca dwuletnia roślina jest bardzo skłonna do wędrówek po ogrodzie. Czasem lepsze miejsce znajduje sobie poza ogrodem – na przykład w cieniu drzewa rosnącego gdzieś obok pola.
Nie wszystkie budynki w Solnikach wyglądają jak perełki skansenu. Niektóre, tak jak ten na poniższym zdjęciu, są młodsze i naprawdę całkiem dobrze udają swoich starszych braci. Inne zupełnie nie pasują do otaczającego krajobrazu i bardziej pasowałyby do podmiejskiej zabudowy osiedlowej.
Smutny jest widok starych, zatynkowanych domów drewnianych. To częste zjawisko w każdej polskiej wsi. Czy wiecie, że tynkowanie architektury drewnianej współczesnymi, popularnymi metodami to wyrok śmierci na takim budynku? Może i dom lepiej będzie się trzymać przez najbliższe 10 lat. Jednak zastosowanie styropianu oraz tanich, opartych na syntetycznych składnikach tynków hamuje wymianę gazową konstrukcji. Zebrana w ścianach wilgoć zachowuje się jak… hmn, herbata w niedomytym termosie. Ciepło, brak należytej wentylacji i procesy rozkładu mają się jak w niebie. “Plastikowe” okna też mają swoją ciemną stronę – również nie są w stanie zapewnić odpowiedniej wymiany gazowej. Na dłuższą metę źle to wróży. Niestety zwykle jest to jedno z najprostszych rozwiązań, a w kraju słabo wspiera się chęci utrzymania “zabytkowych” budynków w stanie zbliżonym do oryginalnego.
Owszem, niektóre drewniane budynki posiadały pierwotnie tynki – jednak przyjrzyjcie się tynkom na tykocińskich chatach, to zupełnie inna bajka, inna technologia, a tym chatom w białej szacie jest do twarzy. Poza tym taka architektura na wsi zbyt często się nie pojawiała.
Pozostanę przy pokazywaniu tego co jest dobre. A ten budynek z garażem jest czymś dobrym 🙂 Ma tradycyjny układ szalówki i bardzo ładne, koronkowe wiatrownice. Mimo iż jest nieco młodszy od poprzedników.
Tutaj studnię zarosła trybula leśna (mam nadzieję, że nie pomyliłam z innym selerowatym). Trybula leśna jest rośliną, którą koniecznie muszę kiedyś mieć na działce. Dodaje lekkości i świetnie sprawdzi się na naturalistycznych rabatach. Trybula jest rośliną miododajną i przyciąga wielu amatorów nektaru – od pszczół i motyli po różnej maści chrząszcze. Kwitnie długo – od końca maja do września. Dla tych, których to nie przekonuje: istnieje odmiana ozdobna trybuli leśnej o bordowych liściach i różowych kwiatach – ‘Ravenswing’.
W jednym z gospodarstw rośnie gatunek, który może wydawać się przypadkową samosiejką. Świetnie wygląda w pustym o tej porze ogrodzie przyściennym. A tą kwitnącą na żółtą roślinką jest nic innego jak … rzepak! Jak widać doskonale się prezentuje. Został tu posadzony celowo, z bardzo pozytywnym efektem.
I tą perełkę zostawiam sobie na koniec.
Przepiękny, bardzo bogato zdobiony dom na uboczu wsi. Przyjrzyjcie się koniecznie wszystkim ornamentom. Nie mogłam się na nie napatrzeć. Po prostu stałam i chłonęłam obraz, starając się dostrzec każdy detal. Ma wspaniałe, okazałe nadokienniki i równie piękne, ozdobnie “dziurkowane” podokienniki, czyli ozdobne drewniane elementy poniżej parapetu. Co ciekawe, okno szczytowe do małych nie należy – ktoś umieścił tam całkiem pokaźne, duże przeszklenie. Parter budynku nie został pokryty szalówką, dzięki czemu widoczna jest jego konstrukcja. Rzeźbione naroża pełnią nie tylko funkcję ozdobną; chronią najbardziej wrażliwą na gnicie część bali – zakończenia z widocznymi słojami. Drewno najszybciej psuje się właśnie w miejscach poprzecznego cięcia, tutaj w styku ścian konstrukcji zrębowej. W przypadku budynków krytych szalówką naroża zasłaniają styk desek.
Bardzo ładny układ szalówki w ścianie szczytowej w postaci zwielokrotnionej, popularnej “jodły”. I misternie wykończone wiatrownice. Majstersztyk 🙂
Współczesne budynki drewniane zwykle mają ukryte zakończenia belek stropowych. W architekturze tradycyjnej Podlasia belki spoczywały bezpośrednio na obrysie ścian, przenosząc na swoje końce ciężar krokwi dachowych. Wystające poza elewację dekoracyjnie wycięte końcówki belek stropowych nazywano konikami.
Ten budynek trafia na moją listę najpiękniejszych domów Podlasia 🙂 Liczę na to, że uda mi się nawiązać kontakt z właścicielami i dokładnie sfotografować ogród otaczający dom.
I na koniec – kilka ujęć z opuszczonego, położonego nieopodal Solnik siedliska.
Dlaczego nazwałam Solniki wsią na krańcu świata? Uchowały się na pograniczu terenu mocno zmienionego w ostatnich latach. Świata, jaki widzimy na co dzień – z domami okradzionymi z ich charakteru, z zdegradowanymi ogrodami, ogromnymi trawnikami, wysokimi żywopłotami, z asfaltowymi ulicami i stalowymi latarniami. Spacerując odniosłam wrażenie, że czas nieco się tam zatrzymał. Solniki wciąż pozostają otwarte na otaczający krajobraz, wyłącznie dzięki dbałości gospodarzy.
Wszystkich Was zachęcam do zwiedzania zakamarków nieco oddalonych od znanych i chętnie uczęszczanych szlaków turystycznych. Gdzieś tam istnieją piękne wsie, których nie znajdziecie w lokalnych przewodnikach. Solniki to przykład idealny. Wrócę tam latem, sfotografować pozostałe domy i ich podwórza. A Wam życzę szerokiej drogi!
2 thoughts on “Solniki – wieś na skraju świata”
Opisane przez ciebie tradycyjne ogrodzenia z gałęzi mogą stać się inspiracją dla współczesnych projektów aranżacji ogrodów i wnętrz, szczególnie w stylu rustykalnym czy eko. To również interesująca forma odniesienia do dziedzictwa kulturowego w kontekście domowego wykorzystania materiałów. Ponadto, odnosząc się do zdobnictwa architektonicznego w Solnikach, to kolejny dowód na to, jak lokalne tradycje mogą być źródłem inspiracji dla nowoczesnych rozwiązań w aranżacji wnętrz. Warto również zauważyć, że opuszczone i zrujnowane budynki mogą mieć nie tylko historyczną, ale także estetyczną wartość. Taka architektura wpisuje się doskonale w styl industrialny, który coraz częściej jest wykorzystywany w aranżacjach wnętrz. Wyobrażam sobie, że relikty takich domów mogą być ciekawym elementem dekoracyjnym, np. postaci odrestaurowanej szalówki czy elementów konstrukcyjnych. Sporo tu materiału do przemyśleń zarówno dla miłośników architektury, jak i dla wszystkich zainteresowanych aranżacją wnętrz.